środa, 10 czerwca 2015

Cierpienie różnymi odcieniami malowane

 








Wspomnienie Kina nad Wisłą w Krakowie







  Są produkcje, które korzystając z tytułu jednego z polskich.. hmm.. filmów nie do końca wysokiej klasy nazwałabym nieruchomymi poruszycielami. Nie operują one jakimiś specjalnie wyszukanymi, drastycznymi czy szokującymi wyrazami środków artystycznych, a mimo to potrafią za pomocą tego właśnie minimalizmu wydobyć głębię i zamysł reżysera. Do grupy takich filmów zaliczam na przykład takie filmy jak Erratum z genialnym ( jak zwykle) Tomaszem Kotem oraz Ryszardem Kotysem którzy doskonale oddali trudną relację ojcowsko-synowską. Innym przykładem mogą być dzieła jednego z moich ulubionych reżyserów Larsa von Triera. Wbrew pozorom, mimo całej swojej otoczki w moim przekonaniu nie są to filmy kontrowersyjne. Owszem, choćby Antychryst przez liczne sceny erotyczne powinien szokować i gorszyć, ale to nie na tym skupia się ten film więc powiedziałabym, że wręcz w kontekście tej produkcji nie  są one czymś nienaturalnym a sa tylko dodatkiem. Opierając się na całej twórczości Triera należy on jednak do tych bardziej wyrafinowanych filmów.  Osobiście dla mnie, nieruchomymi poruszycielami są, jak ja to nazywam są filmy z cyklu o cierpieniu tj. Przełamując fale czy Tańcząc w ciemnościach. Pełno tam jest prostych przekazów, wzruszeń.
    Kolejną grupą filmów stanowią dla mnie tak zwani.. powiedziałabym szaleni wizjonerzy i tu kłania się mój drugi Mistrz - Pedro Almodovar. Z całą pewnością jednym elementem który łączy Triera i Almodovara jest fakt, że obaj są nieszablonowi, poza kanonami i kontrowersyjni dla społeczeństwa ale to właśnie jest ich największym atutem. Ale wracając do samego Pedra. Najczystszym przykładem jego szaleństwa artystycznego jest niewątpliwie Skóra w której żyję.  Co tam się działo ! Najczęstszymi opiniami z jakimi się spotykałam na temat tego filmu, używając kolokwializmów były określenia " ryjący psychikę". Te dwa słowa idealnie oddają skomplikowane niuanse fabuły, sam wątek głównego bohatera czy wreszcie pikantne sceny seksu ( temu filmowi zdecydowanie należy się osobny post!) ale taki obraz miał być wizją cierpienia które w tym przypadku było gdzieś obok, zamknięte w nieswoim ciele.
   Elementem wspólnym jest  tematyka cierpienia czy to psychicznego czy niekiedy także fizycznego. I tu dochodzimy do ostatniej i najistotniejszej grupy a mianowicie szamanów kina. Krótko mówiąc tych, którzy operując pewnymi środkami potrafią zmiękczyć nawet najbardziej zatwardziałą duszyczkę. I tu kłania nam się David Lynch i Człowiek słoń  z Anthonym Hopkinsem. Po raz pierwszy film ten miałam okazję zobaczyć podczas Kina nad Wisłą w Krakowie. Każde kolejne słowo które miałoby określić tą produkcję wydaje się nijakie i nieadekwatne. Tu nie wypada oceniać. Trzeba po prostu obejrzeć i dojrzeć( czego niestety nie udało się wielu przebywającym tam osobom unoszących się ignorancją co jest dla mnie nie do przyjęcia). Sceny dzikiego tańca, męki Johna Merricka stanowią apogeum, coś czego człowiek nie jest w stanie oglądać bo odczuwa coś w rodzaju  współczucia dla bohatera i jednoczesnej nienawiści do osób które przyczyniły się do jego cierpienia. Jasne, najważniejszymi tematami podejmowanymi są oczywiście samotność, ból człowieczeństwa, godność i można by tak wymieniać bez końca. Myślę jednak, że Lynchowi tak na prawdę chodziło jednak o to, by w widzu wzbudzić uczucia i nie pozostawić go obojętnym na cierpienie w skali długodystansowej to jest nie na 5, 10 minut po zakończeniu filmu. Nie po godzinie czy dwóch, ale tak właśnie żeby tkwił w jego pamięci na długo. W moim przypadku sprawdziło się to w 100 procentach. Mimo, iż film  ten miałam okazję obejrzeć jakieś 1,5 miesiąca temu nadal głęboko we mnie siedzi i nie mogę o nim zapomnieć . Krótko mówiąc, zmusza do jakby ukierunkowania na drugą osobę, empatii. Nie zamierzam pisać żadnych rekomendacji, bo znowu wydaje mi się że najlepszą rekomendacją będzie po prostu milczenie i odpowiedzenie sobie w myślach na pytanie czy chcę   nauczyć się wrażliwości na drugiego człowieka?Jeśli tak, to myślę że warto poświęcić te dwie godziny na seans filmu Lyncha.